Jeśli ktoś w najbliższych latach zapyta mnie o to, w jaki sposób najlepiej jest pokonać trasę z Pragi do Wrocławia, to bez wahania odpowiem, że na pokładzie samochodu Rolls Royce Wraith. Po 400 kilometrach spędzonych za kierownicą tego auta chciałoby się powiedzieć – chwilo. trwaj wiecznie.
Gdyby samochody mogły otrzymywać tytuły szlacheckie, to modele Rolls Royce’a zostałyby nimi uhonorowane w pierwszej kolejności. Otoczka wyjątkowości, dostojności i ekskluzywności, jaka towarzyszy tej brytyjskiej marce, sprawia, że jej modele jak żadne inne kojarzą się bardziej z obiektami kultu religijnego niż ze środkiem transportu. Ale Wraith, zdaniem swoich twórców, bardziej niż jakikolwiek inny Rolls nadaje się do jeżdżenia niż do bycia wożonym. W pierwszej chwili trudno w to uwierzyć, bo samochód ma grubo ponad 5 metrów długości i waży blisko 2,4 tony! Jednak w świecie Rollsa wszystko wygląda inaczej niż w zwykłym świecie, dlatego, że tam, gdzie inni kończą na limuzynach, Brytyjczycy zaczynają od coupe.
Żeby móc planować zakup Wraitha trzeba dysponować kwotą ok. 1,5 mln złotych. Oficjalny cennik nie istnieje. Poszczególne dodatki wycenia się najczęściej w sposób indywidualny.
Własny pomysł na wszystko
Wraith powstał na bazie modelu Ghost, ale różni się od niego nie tylko nadwoziem. Ma bardziej precyzyjny układ kierowniczy, a podczas szybkiej jazdy w zakrętach auto znacznie mniej się przechyla niż można by przypuszczać. Pod względem technologicznym Wraith garściami czerpie z BMW serii 7 (typ F01). Odziedziczył po nim m.in. podwozie, cały zastęp asystentów dbających o bezpieczeństwo oraz system multimedialny – jeden z najlepszych na świecie. Żeby jednak uniknąć zarzutu, że arystokratyczna krew miesza się z bardziej pospolitymi genami, wiele z tych elementów zmodyfikowano. Wraith korzysta z zawieszenia pneumatycznego, które w „siódemce” nigdy nie było dostępne. Kierowca nie może ingerować w jego charakterystykę, ale zdaniem twórców tego auta, klienci i tak nie byliby zainteresowani takimi możliwościami. Nawet wtedy, gdyby im zaproponowano takie rozwiązanie. O tym, że może to być prawda, świadczyć może filozoficzne podejście marki do sprawy związanej z programowaniem automatycznej klimatyzacji. W kabinie próżno jest szukać wyświetlaczy informujących o ustawionej aktualnie temperaturze. 9,5 OC albo 22 OC – jakie to ma znaczenie? Ważniejsze od cyferek są odczucia, jeśli jest za zimno, to za pomocą klasycznego suwaka włącza się ogrzewanie. Gdy jest za ciepło, w analogiczny sposób obniża się temperaturę. Nad większością parametrów związanych z pracą zawieszenia, reflektorów, silnika oraz hamulców czuwają komputery. Jednak nad odpowiednim doborem przełożeń ośmiostopniowej automatycznej przekładni firmy ZF czuwa krążący w odległości 20 tys. km nad Ziemią satelita. Kontroluje on pozycję samochodu, jego prędkość i kierunek jazdy oraz bezwzględną wysokość i na tej podstawie decyduje, czy, kiedy i w jakim czasie należy zmienić bieg na niższy lub wyższy. Brzmi niewiarygodnie, ale właśnie tak to się odbywa.
Statek na kołach
Pod nieprawdopodobnie długą maską zamontowano podwójnie doładowany, 12-cylindrowy silnik o mocy 632 KM. To najmocniejsza jednostka napędowa, jaka kiedykolwiek trafiła do seryjnego Rolls Royce’a. Generuje ona potężny moment obrotowy o wartości 800 Nm, który jest dostępny już przy 1,5 tys. obr./min. Takie parametry sprawiają, że mimo potężnej masy własnej ta salonka na kołach potrafi rozpędzić się do 100 km/h w 4,6 s i mknąć z prędkością nawet 250 km/h. Reakcja na gaz jest niemal zerojedynkowa, ale siedząc za kierownicą Rollsa przeciążeń, jakie działają na ludzkie ciało podczas przyspieszenia, w jakiś magiczny sposób się tutaj nie odczuwa. To zupełnie tak, jakby absorbowały je fotele i sam majestat samochodu. Mimo imponujących osiągów, Wraith nie ma sportowych aspiracji. Oczywiście jeśli ktoś oszaleje, to może wciskać gaz do podłogi. Na co dzień nie ma jednak takiej potrzeby, o czym najdobitniej można się przekonać, zerkając na wskaźnik rezerwy mocy, który zastępuje klasyczny obrotomierz. Działa on w sposób najbardziej sugestywny z możliwych, na pewno bardziej sugestywnie niż sam obrotomierz. Zresztą kogo interesują obroty silnika w samochodzie z automatyczną przekładnią? Do zwykłej jazdy wystarcza ok. 10‒15% możliwości silnika, do dynamicznej 25‒30. Powyżej 40% Wraith jest szybszy niż większość aut, które powszechnie uważa się za sportowe. Jednak w oficjalnych informacjach na temat tego modelu słowo „sport” nie pojawia się nigdzie nawet na moment. Zresztą do dynamicznej jazdy nie przystają hamulce, które mają ograniczoną wydajność. Poza tym, taki sposób poruszania się Rolls Royce’em jakoś nie przystoi do charakteru tego auta. Ponadto więcej przyjemności sprawia dostojna jazda i chłonięcie każdej chwili spędzonej za kierownicą. Właśnie dlatego Wraith będzie znakomitym kompanem do odbycia podróży z Riwiery Francuskiej gdzieś do północnej Anglii, najlepiej bocznymi drogami. Wtedy można w pełni poczuć komfort. A ten jest na niespotykanym poziomie, bo sunąc po drodze, ma się wrażenie prowadzenia luksusowego jachtu. Adaptacyjne zawieszenie filtruje wszelkie nierówności, przetwarza je na swój własny sposób i niemal wygładza nawierzchnię, dzięki temu podróżni nie są narażeni na najmniejszy nawet dyskomfort. Wnętrze auta jest nieprawdopodobnie odizolowane od hałasu, ponieważ zastosowano podwójne szyby boczne, w przedniej zaś zatopiono wygłuszającą folię. Takie wyciszenie kabiny ma wręcz metaforyczny charakter, bo siedząc za kierownicą Rollsa jest się niejako odizolowanym od problemów i trosk życia codziennego.
Inny jest ten świat
Wnętrze Wraitha składa się w stu procentach z klasy. Na podłodze zamiast wykładziny znajdują się dywany z owczej wełny ‒ są tak grube, że można w nich zatopić całą dłoń. Deska rozdzielcza jest minimalistyczna, zwłaszcza wtedy, gdy centralnie umieszczony 8,8-calowy ekran całkowicie skryje się za osłoną. Wykończenie jak okiem sięgnąć jest doskonałe, ale kiedy dokładniej przyjrzymy się poszczególnym materiałom, okazują się one jeszcze lepsze. Zresztą sposób wykończenia samochodu jest absolutnie dowolny i zależy wyłącznie od inwencji twórczej klienta. Pojęcie „standard” nie ma w kontekście marki Rolls Royce żadnego zastosowania. No, chyba że mówimy o tym, co zawsze i bez jakichkolwiek dopłat znajdziemy na pokładzie, a są to m.in. skórzana tapicerka, system nawigacji satelitarnej, oświetlenie LED itd. Konfigurowanie Rolls Royce’a polega tak naprawdę na nadaniu mu indywidualnego charakteru. W tej kwestii możliwe jest właściwie wszystko. Dosłownie, bo to, co niemożliwe, wymaga odrobinę więcej czasu. Nadwozie może być pomalowane lakierem w jednym z 44 tys. dostępnych odcieni. Oczywiście poszczególne kolory można łączyć, uzyskując, jak w testowym egzemplarzu, dwubarwne nadwozie. Wewnątrz dominują drewno, wysokogatunkowa skóra, szlachetne kruszce, wysokogatunkowe metale, a nawet włókno węglowe. Ilość tworzyw sztucznych jest szczątkowa, a zamiast konwencjonalnej lampki kabinę rozświetla rozgwieżdżone niebo, na które składa się 1340 diod LED. Tę „standardową” galaktykę można w dowolny sposób zmieniać, choćby po to, żeby układ gwiazd był bardziej sprzyjający, szczególnie jeśli może to mieć wpływ na pomyślność działalności biznesowej klienta.
Unikalny pod każdym względem
Dobór materiałów wykończeniowych, perfekcja montażu są klasą samą dla siebie. Zresztą przy brytyjczyku większość marek należących do tzw. klasy premium wygląda niczym ubogi krewny. Rolls Royce jest jedną z ostatnich marek na świecie, gdzie proces wykańczania odbywa się w sposób absolutnie rzemieślniczy. Oczywiście to musi mieć i ma niebagatelny wpływ na koszty i czas produkcji. Właśnie dlatego samochód ten jest tak rzadki i tak koszmarnie drogi – rozmowa na jego temat rozpoczyna się od kwoty 1,5 mln złotych, choć pojęcie cennika tak naprawdę nie istnieje.
W przypadku Wraitha jest jedna rzecz, która może rozczarowywać. Ale tylko wtedy, gdy potraktujemy ten samochód jak każdy inny ‒ bardziej pospolity. Chodzi o miejsca dla dwóch dodatkowych pasażerów z tyłu. Mają oni niewiele przestrzeni na nogi i nie jest łatwo się tam dostać. Mamy jednak wrażenie, że przeciętny użytkownik takiego Rolls Royce’a bardzo rzadko zabiera na pokład więcej niż jedną osobę. Auto ewidentnie zostało zaprojektowane dla dwojga i pewnie dlatego drzwi otwierają się pod wiatr, co bardzo ułatwia wsiadanie. Ponieważ ważą tyle co mały Fiat, do ich zamykania służy specjalny przycisk. Inne bardzo użytkowe akcenty to duży bagażnik, który połknie 470 l bagażu, oraz 83-litrowy zbiornik paliwa. Przy średnim spalaniu na poziomie 14 l/100 km pozwala on zapomnieć o tankowaniu przez ok. 600 km. Najbardziej magicznym detalem jest bez wątpienia statuetka „Spirit of Ecstasy” – po naszemu „duch uniesienia” ‒ która zdobi osłonę chłodnicy, oraz dekielki obręczy z logo „R-R”, które nie kręcą się podczas jazdy.
Jazda Rolls Royce’em ma w sobie coś z magii i jest przyjemnością samą w sobie. Fajnie by było móc go zatrzymać na dłużej. Z drugiej jednak strony cieszy nas to, że w ogóle nadarzyła się możliwość odbycia takiej przejażdżki.
Kto testował: Michał Hutyra
Co: Rolls Royce Wraith
Gdzie: Praga
Kiedy: 24.09.201
Ile: 400 km
Wyjątkowość modelu, wykończenie kabiny, znakomite osiągi, nieprawdopodobny komfort jazdy.
Brak.