Zasiadłem jak wielmożny pan w testowym modelu. Na liczniku przejechane 330 km, dokładnie tyle, ile z Warszawy do Wrocławia. Ucieszyłem się ogromnie, bo z racji obowiązków nie mam już tylu okazji do testowania samochodów. Teraz się będę pastwił.
Szkoda tych rozbójników, bo tylko oni zadecydowali o tym, że Hyundai i40 nie jest samochodem jak z tysiąca i jednej nocy. Szkoda tym bardziej, że irracjonalne elementy, które można poprawić, to drobnostki, ale w czasach tak zaawansowanych samochodów właśnie drobnostki decydują.
Bogato, ale czy drogo
Zanim napiszę o rzeczach, które można by poprawić, słowo o tym, co testowałem zajadle przez ponad 3000 km. To wersja Premium z automatyczną skrzynią biegów i lakierem metalizowanym, sedan napędzany 136-konnym dieslem o pojemności 1,7 litra. Musimy za ten model zapłacić 135 300 zł brutto. Jakże pięknie wyglądałby flotowy świat, gdyby można było od tej kwoty odliczyć 23% VAT-u. Niestety, możemy tylko 6 tysięcy, a już niedługo zapewne 50% podatku. To akurat w przypadku tego modelu byłoby rozwiązaniem korzystniejszym. Mniejsza o to, bo już słyszę głosy, że za Hyundaia to drogo. Tak i nie. 5000 zł to dopłata za automat, a 2200 zł za lakier metalik.
Ale jak to, przecież to Hyundai. No i co z tego? – pytam. Zapomnijmy na chwilę o znaczku, popatrzmy na samochód. Duży, na 18-calowych kołach, segment D, skórzana tapicerka, ksenony, nawigacja, podgrzewane siedzenia i to nawet te z tyłu. Komputer pokładowy, telefon, dwustrefowa klimatyzacja, kamera cofania, asystent utrzymania w pasie ruchu, tryb sport, automatyczna roleta tylnej szyby, bezkluczykowy dostęp do samochodu. Czy to nie jest warte zapłacenia 135 tysięcy, skoro samochody konkurencji są w tej samej cenie, a często są droższe?
Moim zdaniem, nie ma absolutnie najmniejszych powodów, żeby skreślać Hyundaia i dać się ponieść stereotypowemu myśleniu, że to samochód koreański. Tak jak pisałem w poprzednim wydaniu miesięcznika „Fleet” przy okazji testu modelu ix35. To korzenie tych samochodów są koreańskie, co – zaznaczam – nie ma pejoratywnego znaczenia, natomiast wszystko inne jest europejskie. Tak samo jest z modelem i40. Czy ktoś dzisiaj jest w stanie jako argument podać fakt, że Škoda jest czeska? Nie, Škoda jest europejska podobnie jak Hyundai. Teraz nie będzie już jednak tak różowo, bo i40 ma kilka wad.
Hyundai jest jak wiktoriański klub dla dżentelmenów, tylko nie jest tak nadęty, nie śmierdzi cygarami i mogą nim jeździć damy
Pryszcze na modelce
Z Hyundaiem jest jak z piękną kobietą, której uroda dorównuje elokwencji i urokowi. Jest śliczna, gustownie ubrana, bardzo szykowna i seksowna, ale wyskoczyły jej pryszcze. To nic poważnego, ale zawsze powodują dyskomfort.
Na pewno pryszczem na zgrabnym ciele i40 są boczne kieszenie w drzwiach. Tak wyprofilowane, że wszystko, co tam włożymy i akurat się tam zmieści, bo schowki są niewielkie, jest bardzo trudno osiągalne podczas jazdy. Przedmioty przesuwają się w głąb drzwi i nie da się ich wyciągnąć bez ekwilibrystyki.
Drugą skazą jest regulacja podświetlenia deski rozdzielczej. Owszem, można zmniejszyć intensywność, ale przygasa wszystko poza głównym ekranem nawigacji. Ten możemy całkowicie wyłączyć, naciskając piktogram księżyca. Działa, ale jest wygaszony. Tylko nie jest to zbyt sprytne rozwiązanie, bo o ile możemy słuchać radia i mieć wyłączony ekran, to już z nawigacją może być problem.
Będąc przy nawigacji, także lekka irytacja. Kiedy ustawimy prowadzenie do celu, wyłączymy głos nawigacji, to po zatrzymaniu samochodu i ponownym odpaleniu go, głos jest aktywny, mimo prowadzenia do tego samego celu.
Także światła, które są świetne, mają maluteńki feler. Skrętne ksenony są naprawdę dobre. Tylko długie światła są na zwykłych żarówkach i w efekcie, kiedy je włączymy, praktycznie nie widać różnicy.
Ostatni pryszcz to funkcja auto hold, czyli zatrzymanie samochodu w pozycji drive. Nie toczy się on wtedy. To normalne i praktyczne. Tylko w przypadku Hyundaia jest tak, że kiedy odpuścimy pedał hamulca, to i tak świeci się światło stopu. Więcej pryszczy nie pamiętam.
To, co najważniejsze
Sami przyznacie, że wymienione przeze mnie wady tak naprawdę są subiektywne. Może trochę się czepiam, ale takie odniosłem wrażenie. Ani jeden z opisanych przeze mnie elementów nie zaważyłby na decyzji o zakupie tego samochodu. Poza tym, wszystko można poprawić. Może poza kieszeniami w drzwiach, ale tak już jest, że praktyczność ustąpiła miejsca wygodzie i miejsce na schowek zajęły głośniki.
Można mieć zastrzeżenie do zawieszenia, ale to zasługa naszych drogowców, bo nie spodziewajmy się, że samochód na 18-calowych kołach w Polsce będzie płynął po drodze.
Teraz o tym, co w moim przypadku zadecydowałoby o tym, że mógłbym tym samochodem jeździć na co dzień, oczywiście jako służbowym, bo prywatne auto powinno być autem marzeń.
Po pierwsze, jest ładny i na ubitą ziemię wyzywam każdego, kto powie, że nie mam racji. Ciekawe przetłoczenia, diody LED do jazdy dziennej i falująca linia boczna. We wnętrzu elektryczne skórzane i wentylowane fotele sterowane elektrycznie z funkcją zapamiętywania ustawienia. Miejsca jest bardzo dużo, widoczność znakomita (świetne lusterka) i to, co jest często piętą achillesową samochodów – doskonała pozycja za kierownicą. Ta jest multifunkcyjna, ale logiczna w obsłudze. Między zegarami wyświetlacz komputera pokładowego. Na panelu centralnym nawigacja, klimatyzacja i wszystko, co potrzebne, czyli duży schowek i złącza na multimedia.
Samochód zapalamy przyciskiem. Silnik przenosi lekkie drgania, ale to przecież diesel. Skrzynia automatyczna ma sześć biegów. Nie działa jak DSG, ale ma w sobie tyle uroku i płynności. Powiem bez sarkazmu, właśnie ta delikatność i lekkie opóźnienie w zmianie biegów idealnie pasują do tego samochodu, z tym silnikiem i z tym wyposażeniem. Biegi zmieniane są płynnie, a cała radość z jazdy jest wtedy, kiedy nie gnamy jak szaleni, tylko dostojnie, co nie oznacza wolno, jedziemy. Dlatego też w akapicie o pryszczach nie napisałem o łopatkach do zmiany biegów, które są fatalne. Wykonane z podłego plastiku i o tak dużym skoku, że od razu najlepiej jest o nich zapomnieć. Zdajmy się na automat i nie przeszkadzajmy mu zawieźć nas do celu.
Teraz jeszcze słowo o silniku i przyjemności z jazdy. Zapomnijmy o mocy, jedźmy momentem obrotowym. Wtedy jest największa przyjemność z jazdy. 325 Nm przy niewielkiej masie, bo wynoszącej 1514 kg, daje wrażenie zrywności. Poza tym, kiedy się już rozpędzimy, Huyndai płynie. Oczywiście, można mówić, że przy 90 km/h, kiedy chcemy przyspieszyć, to odrobinę brakuje mocy, ale to w końcu 1,7 litra i zaledwie 136 KM. A poza tym, w mieście pali odrobinę paliwa, w cyklu mieszanym nic, a w trasie chyba go przybywa. Z całego testu średnie spalanie na poziomie 6,0 l/100 km.
Proszę zerknąć na naszą okładkę, kiedy to piszę, nie wiem, co na niej jest, ale zapewne jest ładna. Proszę zerknąć na pasek na dole. Tak, partnerem magazynu jest Hyundai. I teraz zadanie dla państwa: czy w ostatnim zdaniu będę obiektywny? Zapewniam, że tak, a może nie zadzwonią do mnie Ireneusz Migda albo Aneta Gajewska z Hyundaia z reprymendą.
Hyundai i40 to fantastyczne narzędzie do pracy, idealny samochód dla kierowników i managerów i chciałbym nim jeździć, zamiast autami konkurencji. Natomiast emocje, które oferuje, powodują, że dla mnie jest to tylko narzędzie do pracy, bo emocji za wielkich nie wzbudza.
Kto testował: Tomasz Siwiński
Co: Hyundai i40
Gdzie: Wrocław
Kiedy: 18.10.2013
Ile: 3000 km
Nie udaje samochodu, którym nie jest. To pełnoprawny, doskonale wyposażony sedan segmentu D za wciąż rozsądne pieniądze.
Fakt, że inżynierowie Hyundaia nie wezmą sobie do serca moich uwag o kilku elementach, które irytują.